Opowiadania Science Fiction

Psy w Joaninie tej nocy szczekały szczególnie zajadle. Wyróżniał się zwłaszcza Burek od Pelaśki. Wzbijał się w rejestry tak wysokie, że aż świdrowały w uszach i tak niskie, że aż gromko dudniło. Płynnie przechodził przez wszystkie swoje psie koloratury i szybko wracał do pierwszej frazy. W pewnym sensie można było powiedzieć, że pies miał talent. Inne psy zdecydowanie mu ustępowały zarówno barwą głosu, głębią, dynamiką oraz głośnością, co też wyraźnie słyszeli pozostali mieszkańcy Joanina. Początkowo doceniali talent Burka i nawet podziwiali trochę, bo wyraźnie rozwinął się tej nocy. Jednak nad ranem nie wytrzymali i wszyscy, na trzeźwo, a więc bardzo źli, poszli wymierzyć Burkowi sprawiedliwość.

Pelaśka widać też nie mogła wytrzymać, bo wyszła przed chałupę i przekonywała Burka do posłuchu. Burek nie zwracał na nią zupełnie uwagi i pewnym głosem snuł swoją pieśń, a za nim pozostałe psy w wiosce. Po chwili przyjechał też Szalony Edek, mieszkaniec sąsiedniego Dropia i chłopak Pelaśki, wezwany przez nią na ratunek. Edek był znany powszechnie z najlepszego bimbru w okolicy oraz z tego, że uratował Ziemię podczas wielkiej inwazji potwora Gżżgżżgh. Właściwie, to jak zwykle uratował Ziemię Mroczny Siergiej, ale tę historię już wszyscy znają.

W każdym razie – Szalony Edek był znany z odwagi i uczynności, szczególnie, jak sobie popił. Teraz jednak był nieznośnie trzeźwy i niebywale poirytowany. Zwłaszcza, że Pelaśka już od dwóch dni odmawiała mu uciech tak miłych jego sercu i mimo tego, że stawiał je dopiero na trzecim miejscu w rankingu atrakcyjnych rzeczy na Ziemi, świat wydawał mu się przez to mniej ciekawy niż zwykle. Wręcz ponury.

Jakie rzeczy zajmowały pierwsze i drugie miejsca w sercu Edka? Otóż pierwsze i niepodzielne zajmowała degustacja. Degustował samogon w każdej postaci i w każdej prawie ilości. Razem z Martinem Samogonką, Anglikiem, który od 30 lat siedział w Dropiu i był również zajadłym smakoszem księżycówki, uprawiał szacowną profesję nieustannego kipera samogonnego. Zaś drugie miejsce było ściśle powiązane z pierwszym. Była to produkcja bimbru, w czym celował już od wielu lat. Produkował bimber ze wszystkiego, co wydawała urodzajna ziemia Dropia i podsuwała jego fantazja. Nigdy jeszcze nie zawiódł się na swoich umiejętnościach, może głównie dlatego, że nie zależało mu tak bardzo na smaku, jak na mocy. Każdy wiedział, że księżycówka Edka jest wszechpotężna.

Edek był słusznie oburzony, że Pelaśka wzywa go z tak błahego powodu, jak śpiewy Burka, zwłaszcza, że droga z Dropia do Joanina dłużyła mu się niezwykle, jak wszystko, co robił na trzeźwo. Tak naprawdę, to czuł wściekłość na samego siebie, że nie zabrał nic na drogę, choćby jakieś małe pół litra. Ale zaraz przypomniał sobie, że miał schowane na czarną godzinę parę litrów boskiego trunku u swojej wybranki. Szybko więc zamknął Burka w szopie, a zebranych mieszkańców Joanina poinformował, że widowisko się skończyło i zadowolony z siebie poszedł do schowka.

Tymczasem widowisko nie skończyło się tak od razu. Burek nie przestał wyć zajadle nawet w szopie, zmienił tylko rytm, przyśpieszył i wydobył nowe rejestry, o które nikt go wcześniej nie podejrzewał. Było wiadomo, że jest najgłośniejszy w Joaninie, teraz stał się niepodzielnym królem okolicy. Ale to był dopiero początek dziwnych zdarzeń, bo nad Joaninem zawisła czarna, spiralna chmura, która zaczęła się kręcić coraz szybciej i szybciej.

„Kurwa, znowu chyba kosmici atakują Ziemię”, pomyślał Edek i zaraz zadzwonił po starego druha Martina Samogonkę, żeby razem zginąć lub zwyciężyć kosmitów. A na pewno po to, żeby razem się napić.

Tymczasem chmura wirowała z coraz większą prędkością, a im szybciej to robiła, tym szybciej się przekształcała i podobnie jak w alembiku Edka, gdy już następuje ten moment, kiedy upragniony płyn zaczyna kapać do butelki, chmura zaczęła skapywać w jeden kąt podwórka Pelaśki. Najpierw powoli, tak że utworzyła się mała kałuża, potem coraz szybciej i szybciej, aż utworzyła się wielka kałuża i na tym się proces zatrzymał. Przynajmniej na razie.

„To nie dzieje się naprawdę”, pomyślał Szalony Edek. A że miał już butelkę w ręku, upił wystarczającą dawkę boskiego trunku swojej roboty, żeby mieć pewność, że to nie halucynacja. Ale kałuża tylko się powiększyła i coraz śmielej rosła, pomimo rozpaczliwych działań Edka i coraz większych dawek księżycówki.

Tymczasem mieszkańcy Joanina ściągnęli z pobliskiego kąpieliska leżaki, ławki oraz krzesła i wygodnie się rozsiedli w oczekiwaniu na widowisko. Byli pewni, że jeżeli wyłoni się coś groźnego, to na pewno zostanie pokonane przez Mrocznego Siergieja, obrońcę Ziemi, a jeśli będzie to taki sobie zwykły kosmita, to przynajmniej będą mieli dobrą zabawę. Byli już znudzeni codzienną monotonią i chwilowym brakiem najazdów kosmicznych, więc spodziewali się dobrej zabawy i szeregu dodatkowych atrakcji.

Przez pewien czas mieszkańcom Joanina wystarczyło kąpielisko, które ściągało turystów z całego świata i był nawet taki moment, że pod względem popularności wygrywało z Luwrem, ale teraz się uspokoiło, pierwsza sensacja minęła i mało kogo obchodziły wielkie dziury w ziemi wypełnione dosyć brudną wodą. Kąpielisko powstało po połączeniu trzech śladów, które zostawił potwór Gżżgżżgh podczas pamiętnej inwazji na Ziemię. Inne dziury po potworze trzeba było zasypać, ponieważ wpadały do nich nieuważne samochody, krowy, traktory. Tylko wielkie kąpielisko joanińskie było ostatnią pamiątką po straszliwym potworze.

Więc teraz, gdy nic się nie działo, mieszkańcy Joanina ucieszyli się niepomiernie. Podeszli do nowego zjawiska bardzo profesjonalnie, bo mieli już doświadczenie w zakresie urządzania wielkich imprez plenerowych po sukcesie kąpieliska. Zatem oprócz leżaków, ławek oraz krzeseł szybko pojawiły się też stoły, a na nich jedzenie, zwyczajowy chleb i sól dla nowego gościa, żeby go powitać godnie, a także zagryzka i mocny samogon, żeby czas się nie dłużył w oczekiwaniu na wyklarowanie sytuacji. Zapowiadał się ciekawy, urozmaicony dzień.

W tym czasie, gdy mieszkańcy Joanina przygotowywali imprezę, a Edek rozpaczliwie pracował nad błędami percepcji wywołanymi przez zgubną trzeźwość, kałuża pociemniała, zaczęła dziwnie falować, powiększała się i zmniejszała naprzemiennie, wydając przy tym bulgoczące dźwięki.

– Zaraz z niej wylezie – mówili mieszkańcy Joanina, którzy czuli się fachowcami od wszystkiego, co pochodzi z kosmosu.

Aż wreszcie kałuża przestała bulgotać, rozrosła się na pół podwórka, pochłonęła budę Burka i dwie kury, po czym pękła. Wylało się z niej dużo jakiejś cieczy, która pachniała jak dobra wódka i od razu niestety wyparowała, tak że nikt nie zdążył posmakować. Już wszyscy pomyśleli, że to koniec, ale tu się na szczęście okazało, że jednak coś, a właściwie ktoś został na placu. Z bulgoczącej kałuży wykluł się kosmita, tzn. mieszkańcy Joanina sądzili, że to kosmita, chociaż całkowicie przypominał człowieka. Z drugiej strony mieszkańcy Rudy Pniewnik, którzy w międzyczasie przyszli na pokaz, twierdzili, że to zwykły człowiek i ci z Joanina podstawili go, żeby Joanin miał też swojego kosmitę. Ale nikt nie da się na to nabrać. To oczywiste, że ci z Rudy mówili tak z zazdrości.

Gdy zaczęli wieść między sobą ten spór egzobiologiczny i gdy już było jasne, że zaraz pójdą w ruch sztachety z płotu Pelaśki, jak powszechnie wiadomo argument, który sfalsyfikuje każdą hipotezę, kosmita przemówił. Zwrócił się bezpośrednio do Pelaśki, ale wszyscy usłyszeli go bardzo wyraźnie i jak zwykle, gdy gadali kosmici, to każdy od razu rozumiał go w swoim języku, czyli wszyscy po Polsku, a tylko Martin Samogonka po angielsku, bo przecież był kiedyś Anglikiem i tylko z miłości się zadomowił w Dropiu. Więc jak Martin powiedział, że po angielsku gada, wszyscy zrozumieli, że i Joanin dorobił się swojego pierwszego prawdziwego kosmity, w dodatku dosyć grzecznego, bo nic nie niszczył, może poza budą Burka i eksterminacją dwóch kur (zresztą kury pojawiły się dwa lata później, miały masę przygód, a pobyt w kosmosie tak wyostrzył im inteligencję, że opowiedziały rzeczowo i ciekawie o swoich losach w kosmosie – tak to pierwszymi istotami z Ziemi, które opuściły Układ Słoneczny, były kury, ale to już inna opowieść).

Pierwsze pytanie kosmity do Ziemian było bardzo proste i rzeczowe: – Gdzie on jest?

Bardzo to zakłopotało całą zebraną ludność. Zawahali się, czy podawać chleb i sól, którymi mieli przywitać kosmitę. Ten spojrzał na poczęstunek i powiedział:

– Nie trzeba, ten organizm metabolizuje tylko etanol i sięgnął ręką po butelkę samogonu Szalonego Edka.

Właściwie nie to zdziwiło wszystkich, że sięgnął ręką przez całe podwórko, z jakieś 10 metrów, bo to normalne, że kosmici mają swoje sztuczki, ale bardziej to, że wypił duszkiem całą butelkę. Potem sięgnął po następną i też wypił. Jak ludzie to zobaczyli, od razu stwierdzili, że to swój chłop i takiego kosmity nareszcie było trzeba na wsi, bo i wypić umie, i zagadać.

– No, pokrzepiłem się trochę. Teraz mówcie, gdzie on jest.

Nikt nie wiedział, co odpowiedzieć, tylko Pelaśka jako gospodyni nieśmiało zapytała:

– Kto?

– Kynoid wspaniały. Najlepszy śpiewak w galaktyce. Głos wprawdzie nieszkolony, ale za trzysta, lub nawet dwieście lat cała galaktyka będzie u jego łap.

– A jak ten kynoid wygląda? – zapytała nieśmiało Pelaśka.

– Ma cztery łapy, długi pysk, jeden ogon, gęsty włos na całym ciele, dwoje uszu. Na ogół chodzi na czterech łapach, ale gdy koncertuje chodzi na dwóch, jak wy.

– To może tobie, drogi kosmito, chodzi o Burka. Jest tu w szopie. Zamknięty, bo okropnie ujadał. Wypuścić?

Kosmita spojrzał na Pelaśkę przeciągle i ta od razu zrozumiała, co ma robić. Drżącymi rękoma otworzyła szopę, z której wybiegł rozradowany Burek. Od razu zaczął łasić się do kosmity, machać ogonem i popiskiwać. W ogóle kręcił się w kółko, radośnie poszczekiwał i skakał jak mały szczeniak. Widać było, że cieszy się tak, jakby miał zaraz żarcie dostać, a to przecież był nieznajomy, a Burek znany był z ciętości. Raz nawet poszarpał listonosza i od tego czasu Pelaśka nie dostawała już listów do domu, tylko na pocztę do Sołek musiała chodzić. Trochę zła była na Burka, ale co miała zrobić. Pies jest przecież psem i czasem musi kogoś zębem zahaczyć.

Po przybyszu też widać było wielką radość. Uśmiechnął się i wielkim głosem powiedział:

– No, mistrzu. Daj głos!

Widać Burek też go zrozumiał, tak jak wszyscy na placu, bo wydał z siebie skowyt przeciągły, przechodzący przez wszystkie psie i może nawet nie psie rejestry, aż ludziom na placu niedobrze się zrobiło. Za to kosmita padł na kolana i powiedział:

– Mistrzu, na to czekaliśmy sto tysięcy lat! Nareszcie się objawiłeś!

Ludzie na placu pomyśleli, że się upił doszczętnie, bo przecież to normalne, że jak ktoś litr samogonu wypije, to gada głupoty. Ale Pelaśka raz dlatego, że jako jedyna była trochę trzeźwa, a poza tym działo się to wszystko przed jej domem i jeszcze z jej psem, przytomnie się zapytała:

– Przecież Burek ma dopiero cztery lata. Co tu gadasz, że czekaliście na Burka sto tysięcy lat?!

Kosmita, zanim odpowiedział, zwinnym ruchem złapał jeszcze ze stołu dwie butelki wódki, szybko wypił zacny trunek, czknął delikatnie, wyraźnie ukontentowany. Obecni na placu mieli wielką wiarę w moce obcego, ale byli pewni, że po kolejnym litrze czystej zwali się bez ducha. A ten nic. Tylko zaczął się trochę uśmiechać i odpowiedział:

– Kynoidy zwykle żyją po półtora tysiąca lat, ale po to, żeby trochę przyśpieszyć ewolucję, dokonaliśmy drobnych modyfikacji i udało się. Mamy geniusza wokalizy. Ten genialny kynoid będzie jeszcze żył wtedy, jak już może dawno zniknie wasza cywilizacja, bo przecież wszystkim wiadomo, że lubicie trochę do siebie postrzelać. A właśnie odkryliście wczoraj broń fuzyjną i nie możemy już ryzykować pobytu kynoidów na Ziemi. Dlatego jeszcze dzisiaj będziemy musieli ewakuować wszystkie z waszej planety.

– Co? – powiedziała zakłopotana Pelaśka – Nie możecie tego zrobić. Kynoid, tzn. pies, jest najlepszym przyjacielem człowieka i bez człowieka nie może żyć…

– Nieprawda – odpowiedział kosmita – Kynoid jest najlepszym śpiewakiem w całej galaktyce, a tylko przez przypadek was polubił, taka mutacja powiązana, przypadkowa sekwencja genów, która się przyplątała. Zresztą tylko dzięki temu kynoidy opiekowały się wami przez tyle setek lat i umilały wam waszą krwawą egzystencję. Więc dlatego, w dowód uznania waszego wielkiego wkładu w ewolucję kynoida, proście, o co tylko chcecie, a spełnimy wasze życzenia.

Tu od razu wtrącił się Szalony Edek. Widać było, że już od paru minut kręci się niespokojnie i patrzy z podziwem na kosmitę i chce o coś zapytać, ale trochę się waha. Zachęta kosmity od razu przełamała jego opory:

– Kosmita, weź zrób mi taki metabolizm etanolowy, czy jak go tam nazywasz. Też chcę tyle móc wypić, co ty.

– W uznaniu zasług waszej rasy dla kynoidów zaraz otrzymacie ten dar. Ma być dla wszystkich Ziemian czy tylko dla ciebie?

– Tylko dla mnie! – odpowiedział Szalony Edek, a po całym placu przetoczył się okrzyk oburzenia. Ale było już za późno. Nad Edkiem zawisła czarna chmura, zaczęła bulgotać przyjaźnie, otoczyła go ze wszystkich stron i powtórzyło się to samo, co wcześniej z kosmitą. Po chwili Edek pojawił się trochę odmieniony, bo miał wszystkie włosy, zęby i inne takie rzeczy, które z wiekiem wypadają. W ogóle wyglądał o jakieś 10 lat młodziej. Tryumfalnie po wszystkich potoczył wzrokiem i sięgnął po pierwszą butelkę samogonu, potem po drugą, trzecią i kolejne. A gdy już wypił cztery litry smakowitej okowity, wszyscy byli pewni, że tym razem umrze z przepicia. Ale nic mu się nie stało. Tylko czknął znacząco i nawet się nie zachwiał. Wieś już wiedziała, że ma nowego mistrza w piciu długodystansowym.

Tymczasem kosmita skinął przyjaźnie na Burka, a ten przypadł do jego nogi.

– Mistrzu! Czas rozpocząć podróż. Wszystkie planety w galaktyce będą u twoich łap!

Po czym pojawiła się czarna chmura, otoczyła ich i po chwili Burek i kosmita zniknęli. Parę minut po dwunastej podobne czarne chmury pojawiły się nad psami w Joaninie, Dropiu, Wólce Kobylańskiej, Rudzie Pniewnik, Sołkach i pozostałych wsiach oraz miastach na planecie. Wszystkie psy zniknęły i nikt nigdy już nie słyszał ich ujadania, które jest podobno wstępem do najpiękniejszej wokalizy w kosmosie.

A co tymczasem działo się z Szalonym Edkiem? Otóż mógł wypić każdą ilość wódki, ale cóż z tego. Zupełnie nie mógł się przy tym upić. i tak ostrzeżenie, że się zawiedzie na wódce, spełniło się wreszcie co do joty.

 

Powrót do listy opowiadań.