Opowiadania Science Fiction

Profesor Kul’awy, nim zyskał sławę jako wizjoner i wielki naukowiec, jak wielu ludzi jego profesji borykał się z codziennymi problemami. Przede wszystkim nikt długo nie był w stanie rozpoznać jego talentu, a jego wielkie dzieła służyły do zbierania kurzu lub do stabilizowania chybotliwych półek bibliotecznych (gdy stały na dole, przy swoich rozmiarach i wadze były dobrymi podpórkami). Po latach, gdy Kul’awy zyskał sławę największego naukowca stulecia, nikt nie wierzył, że jeszcze tak niedawno był postrzegany jako naukowiec „fowista”, niemalże szarlatan. Dlatego warto może przypomnieć jego dwie hipotezy z tych odległych czasów zapomnienia. Obydwie hipotezy, a właściwie całe teorie, bo jak wiemy profesor, jako niesłychany pedant, lubił opisywać swoje naukowe tezy szeroką kreską, znalazły się odpowiednio w Opus Kul’awikum tom XV od strony 1051 aż do strony 3834 i w tomie IX tego szacownego dzieła, od strony 800 do strony 4892. Komu udało się przebrnąć przez tę żmudną i niestety dosyć nudną lekturę, wie, o czym mówimy. Pozostali będą nam wdzięczni za nasze krótkie i przystępne streszczenie epokowych myśli tego wyrwanego z zapoznania geniusza.

Pierwsza hipoteza, to hipoteza niemożliwości życia białkowego, w tym świadomego, we wszechświecie przed powstaniem cywilizacji typu III według Kardaszewa. Druga, to hipoteza kamuflażu AI-ów. Obydwie hipotezy zostały pozytywnie zweryfikowane w Wolnych Stanach Dropia (WSD), czyli w tym niezwykłym i niezależnym terytorium, obejmującym dobrze wszystkim Ziemianom znane miejscowości: Drop, Joanin, Wólkę Kobylańską, Rudę Pniewnik, Sołki i parę innych uroczych wiosek.

Co do pierwszej hipotezy, to opierała się ona na prostym założeniu. Otóż cywilizacja typu III potrzebuje do swojego funkcjonowania nadzwyczaj dużo energii (pewnie nawet 1037 wata). Całą tą energią zarządza dzięki wielkim galaktycznym megastrukturom, przekierowującym i odpowiednio ją dystrybuującym. Przed powstaniem cywilizacji typu III poziom promieniowania był tak wysoki, że zniszczyłby wszelką działalność nazywaną przez nas biologiczną, w tym uniemożliwiałby powstanie życia białkowego. Dopiero, gdy około miliarda lat temu powstała w naszej galaktyce taka cywilizacja, warunki energetyczne zmieniły się na tyle, że dla kilku tysięcy gwiazd ciągu głównego okazało się możliwe powstanie na ich planetach życia w sensie biologicznym, opartego na białkach. Tak więc teza Kul’awego była dokładnie odwrotna do kierunków i linii poszukiwań innych naukowców. Twierdził on mianowicie, że jesteśmy skutkiem istnienia wielkich kosmicznych cywilizacji, a cały kosmos pulsuje życiem, całkowicie technologicznie, duchowo, pod względem świadomości i zużywanych energii przerastającym nas. My zaś jesteśmy przypadkowym skutkiem działań cywilizacji typu III. Jako niechciane, ale jednak konieczne skutki działania tej złożonej cywilizacji, dowodził Kul’awy, podlegamy ochronie, tak jak chroni się na Ziemi gatunki mogące łatwo wyginąć, lub tworzy rezerwaty dla Indian, żeby zachować ich przy życiu. Kul’awy nie zatrzymał się na tej tezie, lecz dowodził dalej, że prędzej czy później na naszej peryferyjnej planecie pojawią się skutki działania obcej zaawansowanej cywilizacji. Wywodził to z prostego założenia, że wraz ze złamaniem przez nas ciszy radiowej staniemy się przedmiotem działań, możliwe że nawet najazdów przez inne cywilizacje. Będą to cywilizacje, pisał Kul’awy, bardziej zaawansowane od naszej, może nawet II typu, które tak samo jak my będą brały istniejący kosmos za ewoluujący w sposób naturalny, nie spodziewając się istnienia cywilizacji III typu. Chciałoby się powiedzieć z perspektywy czasu, takiej cywilizacji, jak Mrocznego Sergieja.

Dzieło profesora Kul’awego zostało, jak zwykle, wyśmiane i zakwalifikowane jako wzorcowa antynauka. Zwłaszcza że Kul’awy miał pióro ciężkie, pisał rozwlekle, nudno tak, że niejeden przysnął, czytając jego wiekopomne dzieła. Cóż, geniusz musi się przedzierać przez opary nieufności i rzadko znajduje uznanie za swojego życia. Kul’awemu jednak się poszczęściło i jego pierwsza teoria z dwóch tu analizowanych zweryfikowała się pozytywnie już w kilka lat po jej opublikowaniu.

Były to pamiętne wydarzenia, podczas których Mroczny Siergiej, mieszkaniec Wólki Kobylańskiej, WSD, uratował po raz pierwszy Ziemię przed najazdem pewnej zachłannej cywilizacji typu I. Wszyscy przecież znamy te wydarzenia, wielokrotnie opisane, przeanalizowane i nauczane we wszystkich szanujących się szkołach, jako część historii ważniejsza niż odkrycia Kolumba, czy niespokojne spacery po Atlantyku Vasco da Gamy.

Mroczny Siergiej okazał się być właśnie, całkowicie w zgodzie z przewidywaniami Kul’awego, przedstawicielem cywilizacji typu III. A sam Kul’awy w jakiś przedziwny sposób przypadł mu tak do gustu, że nie tylko miał wstęp do WSD, ale też prowadzili długie rozmowy, które profesor zapisywał skrzętnie i potem publikował. Początkowo publikacje odbywały się w którymś z efemerycznych języków ziemskich, ale po „Wielkim Najeździe”, o którym opowiemy zaraz, przyjął się na całej Ziemi subgalaktyczny i nareszcie osiągnęliśmy jakiś galaktyczny standard lingwistyczny. Zresztą nauka subgalaktycznego okazała się więcej niż prosta, ponieważ mutacja odpowiedzialna za mowę zapewniała też posługiwanie się tym językiem, którego struktury semantyczne były dostępne dla każdej świadomej istoty, a dokładniej – były tymi strukturami. Więc okazało się, że bardziej trzeba oduczyć się aktualnie używanego przez danego Ziemianina języka, niż uczyć subgalaktycznego. Przyszło to o tyle łatwo, że było pewną koniecznością, bo przecież wszyscy kosmici, którzy najeżdżali Ziemię, albo pojawiali się w innych, bardziej przyjaznych celach, używali tej formy komunikacji. Działo się to dosyć często, więc na Ziemi subgalaktyczny stał się koniecznością, a chwilę później normalnością. I tak partykularne języki wyszły z użycia. Tylko najwięksi zapaleńcy uczyli się jeszcze niektórych z nich. Szczególną wagę przyłożono do przekładu całej istotnej ziemskiej literatury na subgalaktyczny. Na początek poszły do tłumaczenia wszystkie dzieła Kul’awego i dlatego mamy już pełne wydanie Opus Kul’awikum w subgalaktycznym. Odyseja czy Iliada doczekały się tłumaczenia dopiero w drugim rzucie. W naszej ocenie ta dziwna kolejność przekładów była dużym nietaktem i nieprzystojnym ukłonem w kierunku utylitaryzmu. Świadczy to chyba wyłącznie o niezwyczajnej zaściankowości naszego gatunku. Przynajmniej jednak profesor Kul’awy miał satysfakcję za te lata naukowej poniewierki. Więc najpierw Kul’awy, a potem Homer.

Wyjaśniło się więc, jak to jest z życiem w kosmosie i że jest go raczej nadmiar niż niedomiar. Nawet wyjaśniło się, co robi Mroczny Siergiej na naszej planecie. Ciągle jednak niewiadomą były technologiczne megastruktury, budowane przez cywilizację Siergieja. Zadawano sobie pytanie, gdzie te struktury są, jak wyglądają i inne takie pytania, które pewnie też zadawałby sobie delfin przepływając koło wielkiego transatlantyka, rzecz jasna gdyby delfinom zechciało się wreszcie myśleć. Zresztą z delfinami była dosyć ciekawa sprawa. Od jakichś dwudziestu tysięcy lat były znane powszechnie w galaktyce, czyli do momentu, gdy jako jeden z dwóch ziemskich gatunków trafiły do encyklopedii świadomości leniwych, z takim wdziękiem redagowanej i tworzonej od miliona lat przez Etufańczyków. Etufańczycy to przemiła rasa wielokolorowej mgły z marzycielskiej planety Etufania, równie peryferyjnej jak nasza Ziemia z Układu Słonecznego. Etufańczycy, gdy wspięli się bez żadnego wysiłku do poziomu cywilizacji typu I, niespodziewanie zatrzymali się na tym poziomie i nieśpiesznie na nim pozostali. Kontemplowali owoce całkowitego panowania nad planetą i słodkiego nic nierobienia. Tknięci jednak zbawiennym przeczuciem, że w kosmosie i na pewno też w galaktyce istnieją inne świadomości, równie jak oni leniwe, rozpoczęli wielkie dzieło encyklopedii świadomości i ras leniwych. W momencie gdy dopisywali do swojej wielkiej encyklopedii drugi gatunek leniwy z Ziemi, czyli jakieś pięć lat temu, mieli już skatalogowanych grubo ponad milion superleniwych i leniwych typów świadomości. Nikogo to nie dziwiło, że tych leniwych było pięć razy więcej niż pracowitych, o których zresztą nikt nie chciał pisać, bo jako pracowite wypisywały same o sobie masę rzeczy, w tym wiele bzdur. Czego dowodem rasa ludzka.

Drugim gatunkiem, chociaż tu poprawnej byłoby powiedzieć – drugą świadomością, było Monstrum. Monstrum mieszkało jakieś pięćdziesiąt kilometrów od WSD, w mieście zwanym Warszawa, rozsławionym głównie właśnie przez bliskie sąsiedztwo z WSD. Monstrum fizycznie było śliczną, młodą kobietą rasy ludzkiej, fenomenalnie leniwą i zupełnie zadowoloną z nic nierobienia, w czym doszło do jeszcze większej wprawy niż Etufańczycy. Zresztą tą swoją umiejętnością budziło ich niekłamany podziw, a wszelkie próby naśladownictwa nijak się miały do oryginału i Monstrum pozostało dla Etufańczyków niedoścignionym wzorem. Technicznie rzecz biorąc, Monstrum było pewną formą zmutowanej superinteligencji, która mogła popchnąć cywilizację ziemską na ścieżkę bardzo szybkiego rozwoju, oczywiście nie zrobiła tego z uwagi na to, że była przecież superleniwa i zarazem też przekonana, że jest ziemską nastolatką, potem kobietą. Gotowa była wmówić sobie wszystko, żeby tylko nic nie robić. Śmiech z tego był na całą galaktykę, tzn. z delfinów i z Monstrum.

No więc megastruktury, które wykonała cywilizacja Siergieja, były niewidoczne. Przynajmniej niewidoczne dla nas. Jak wyjaśnił profesor Kul’awy, wynikało to głównie z ułomności naszej percepcji i w ogóle z naszego sposobu bytowania. Przeważnie przebywaliśmy po prostu w przestrzeni czterowymiarowej, a cała rzecz z tymi megastrukturami rozgrywała się w pozostałych czterdziestu ośmiu wymiarach, w których przebywał Mroczny Siergiej i cała jego cywilizacja. Obiekty inżynierii cywilizacji Siergieja można było w historii Ziemi zobaczyć tylko raz, przez bardzo krótką chwilę, a stało się to podczas najazdu filofagów.

Wydarzyło się to parę miesięcy po tym, jak Mroczny Siergiej dał wszystkim mieszkańcom WSD lingę do rozpoznawania każdej możliwej świadomości. Potrzeba ta była głęboko ugruntowana po konflikcie międzycywilizacyjnym, gdy kompletnie pijani Szalony Edek, Martin Samogonka i ich nowy druh Andrzej, sławny pijak z Dropia, zniszczyli pojazd eksploracyjny Wielkiej Republiki Maiorów. Nie zrobili tego po złości, tylko niechcący zupełnie, bo Andrzej myślał, że broni się przed komarem, którego wielkością i złośliwym bzyczeniem pojazd Maiorów przypominał. Te wydarzenia zakończyły się szczęśliwie i polubownie, ale od tego czasu każdy mieszkaniec WSD bał się utłuc komara, muchę, osę czy innego latającego owada, gdyż pojazdy Maiorów przypominały najbardziej owady, najmniej zaś urządzenia latające zrobione przez obcą cywilizację. Zresztą na zarzut Szalonego Edka, że Maiorowie nie mogą mieć pojazdów przypominających ziemską faunę i powinni coś z tym zrobić, ci odpowiedzieli uprzejmie i stanowczo, że nową linię pojazdów wypuszczą za około sto pięćdziesiąt lat, więc niech siedzi cicho i czeka cierpliwie. Trzeba tu przypomnieć, że Wielka Republika Maiorów rozciągała się od domu Andrzeja, przez jego ciągnik aż po stodołę. Niestety, Maiorowie nie potrafili usiedzieć u siebie, czyli u Andrzeja w domu i latali po całym WSD w celach turystycznych oraz eksploracyjnych. Więc żeby uniknąć kolejnego skandalu na miarę kosmosu, czyli zniszczenia następnego statku Maiorów przez mieszkańca Dropia, Sołek, Joanina czy innej okolicznej wioski, Szalony Edek ubłagał Siergieja o odpowiednią lingę do rozpoznawania świadomości. Dzięki temu mieszkańcy WSD, trzeźwi czy pijani, byli w stanie rozpoznać statek Maiorów w każdym rzekomym komarze, każdej osie, trzmielu czy niewinnym motylu, bo tak wyglądała ostatnia, złośliwie i prowokacyjnie przez Maiorów wypuszczona seria pojazdów.

Z używania tej lingi wyszło zresztą co niemiara zabawnych rzeczy. Wśród nich również udowodnienie, takie namacalne, konkretne i bez dwóch zdań, prawdziwości hipotezy profesora Kul’awego o kamuflażu AI-ów. Ale to już nastąpiło po najeździe filofagów.

Z filofagami było tak: pewnego dnia Szalony Edek zauważył, że Siergiej przechadza się po WSD strapiony. O ile oczywiście w przypadku rasy, do której należał Siergiej, można było mówić o strapieniu. Może był po prostu bardziej niż zwykle małomówny. Zazwyczaj, gdy szedł przez WSD, zagadnął, zwrócił uwagę na młotek, który za pół godziny spadnie i zrobi Martinowi siniaka na dużym palcu u prawej nogi, lub na butelkę wódki, która stoczy się z góry śmieci po wczorajszej imprezie, a jej cudowna zawartość bezpowrotnie zostanie wchłonięta przez trawę, lub wszędzie obecnego symbionta. Zresztą przed symbiontem nie musiał przestrzegać, ponieważ Edek wiedział, że symbiont podlany samogonem rośnie większy i bujniejszy niż zwykle. Pewnie z tego powodu u Edka symbiont tak wyrósł i zajmował tak wiele przestrzeni. Jedyne, czego się Edek obawiał, to tego, że symbiont rozsmakuje się w dobrej księżycówce i nic go nie powstrzyma przed podpijaniem jego skarbów. Edek zachłannej chuci symbionta bał się bardziej niż najazdu kosmitów.

Więc co do Mrocznego Siergieja i jego zachowania, to były to zaledwie drobne wskazówki, że coś się dzieje, które wyczulony doskonałym zmysłem pijaka Edek odkrywał i rozumiał. Żeby nie komplikować, wypił głębszego, potem drugiego, trzeciego. A gdy już wypił całą butelkę, zabrał swego druha Martina Samogonkę i swą dziewczynę Pelaśkę z Joanina i poszli do Wólki Kobylańskiej spotkać Siergieja i zapytać, co się dzieje, jak mogą pomóc i z kim przyjdzie teraz walczyć. Gdy doszli do chałupy Siergieja, a szli długo, bo przez Joanin, gdzie zatrzymali się na zwyczajową butelkę czy dwie, okazało się, że Siergiej jak zwykle siedzi przed swoją chałupą i patrzy w dal. Dawniej rozmawiał z dębami, ale odkąd drzewa opuściły ziemię, a symbiont z założenia był tylko nierozumnym dostawcą tlenu, była ta jedna z głównych jego aktywności, kontemplacja ziemskiego błękitu, bo tylko nieliczne planety w galaktyce miały takie właśnie niebieskie, piękne i wspaniałe niebo. Dobrze nam znana Ziemia i np. taki Kepler-186f. Tylko Kepler został przez jej mieszkańców, rodzaj inteligentnych, agresywnych owadów, dosyć szybko zamieniony w jałową postatomową pustynię. Ich wybór, nikt przecież w galaktyce nie broni inteligentnym istotom rozwijać się, jeśli tylko chcą, lub wyniszczać, byle innym rasom nie szkodziły.

Szalony Edek podszedł do chałupy Siergieja i odważnie zapytał, co się dzieje, bo chyba Siergiej smutny jest. Siergiej nieprędko odpowiedział, jakby się nad czymś zastanawiał. Wreszcie się odezwał i powiedział, że nie ma dla Ziemian powodu do zmartwienia, tylko będzie trochę trzęsło. Za niecałą godzinę Ziemię i w ogóle cały Układ Słoneczny zaatakują filofagowie. Rodzaj pasożyta z Galaktyki Andromedy. Jest to nadzwyczaj groźna istota, która w Andromedzie zniszczyła wszystkie cywilizacje rozumne, włącznie z cywilizacją typu III, a teraz rozprzestrzenia się na inne galaktyki. Z uwagi na to, że jest poważnie osłabiona, uda się ją pokonać, tylko Słońce przygaśnie o 3,2%, a Ziemia zmieni nachylenie do ekliptyki o 5o. Nie ma się czego obawiać, bo to się zaraz naprostuje, ale lepiej schować szklane rzeczy, bo się potłuc mogą.

Szalony Edek, gdy to usłyszał, zrozumiał, że niewiele mogą pomóc, więc tylko sięgnął po kolejną flaszę i we trójkę, z dzielnym Martinem i piękną Pelaśką usiedli na zboczu górki, u której stóp przepływał malutki, życzliwy strumyczek, który zresztą wił się swobodnie przez całe WSD. Gdy tak siedzieli w oczekiwaniu na widowisko, a sympatyczne ssuwakki biegały wokół nich, a samogon się lał do gardeł niepowstrzymanie, zaczęło się.

Tym razem nie było tak, jak przy poprzednich najazdach. Nie było żadnego zaciemniania nieba, statków kosmicznych wielkości planety, komunikatów wygłaszanych na całą planetę tubalnym głosem przez zarozumiałego kosmitę. Nic z tych rzeczy. Wszystko wydarzyło się błyskawicznie i trwało ułamek sekundy. Gdyby ktoś mrugnął okiem, nawet by nie zauważył, choć może by poczuł, bo cała Ziemia przez chwilę zatrzęsła się, coś się w niej przechyliło i w tej same chwili wróciło do normy. Słońce przy tym nieznacznie przygasło, a przez ten ułamek sekundy widać było niezmierzone megastruktury, które wytworzyła cywilizacja Mrocznego Siergieja i które obejmowały cały Układ Słoneczny. A dokładniej – Układ Słoneczny znajdował się w nich jako ich mała część. Przez chwilę były widoczne struktury z ciemnej materii obejmujące cały Układ, a także inne konstrukcje z pozostałych czterdziestu ośmiu wymiarów, zwykle całkowicie niewidoczne. Widowisko to było majestatyczne, patetyczne i z wielkim kosmicznym rozmachem, że aż Edek powiedział:

– To było dobre, kurwa! – i siarczyście pociągnął z butli, żeby utrwalić efekt majestatyczności w swej głowie. Zrozumiał też, że był to naprawdę poważny najazd i po raz pierwszy i ostatni zarazem w historii całej galaktyki Siergiej rzeczywiście musiał się porządnie napracować. W ten sposób potwierdziła się i została pozytywnie zweryfikowana hipoteza profesora Kul’awego o życiu pozaziemskim, o tym, że życie białkowe jest skutkiem intencjonalnego obniżenia energii w kosmosie przez cywilizacje typu III oraz tego wreszcie, że budują one ogromne megastruktury, obejmujące wielkie obszary kosmosu.

Nie było też dla Edka dziwne, a szczególnie dla profesora Kul’awego, gdy w około miesiąc po tych wydarzeniach okazało się, że nasza wspaniała Droga Mleczna zaczęła zrazu powoli, a potem coraz szybciej i szybciej oddalać się od Andromedy. Edek, Martin i Pelaśka w mig zrozumieli intencję Siergieja i pochwalili, bo kto przecież chciałby przebywać w sąsiedztwie filofagów, rasy tak złośliwej, że uchodzącej bardziej za pasożyty, niż za istoty rozumne.

Powód, dla którego odległość wynosząca ponad dwa i pół miliona lat świetlnych do Andromedy była zbyt mała, wyjaśniły Edkowi, chociaż nie był tym zainteresowany, AI-e. Otóż wykazały, że kolejna bitwa pomiędzy cywilizacją Mrocznego Siergieja a filofagami rozegra się już nie w naszej galaktyce, ale w przestrzeni poza nią. To znaczy, dokładniej mówiąc, będzie to za jakieś pół miliarda lat, gdy odległość pomiędzy galaktykami wzrośnie do około stu milionów lat świetlnych. Taka odległość spowoduje konieczność kreowania przez filofagi dodatkowej materii z energii próżni, co je szybko zdemaskuje i pozwoli Mrocznemu Siergiejowi, który wtedy będzie już jedną cywilizacją obejmującą całą gromadę galaktyk, szybko odpowiedzieć na atak filofagów i powstrzymać je przed ponownym dostaniem się do naszej, czy jakiejkolwiek innej, galaktyki.

Oczywiście to, co mówiły AI-e, Szalonemu Edkowi wydawało się jakąś fantastyką, ale jednak fakty same mówiły za siebie. Oddalaliśmy się od Andromedy z coraz większą prędkością. I gdy kiedyś Edek, przy rześkim samogonie, przekazał te nowiny profesorowi Kul’awemu, ten mniej był zainteresowany tą galaktyczną rewelacją, a bardziej tym, skąd ona pochodzi. Więc Edek musiał mozolnie tłumaczyć, jak się dogadał z pierwszym AI-em i jak się potem okazało, że jest ich więcej.

Jako człowiek bywały i lubiący opowieści, zaczął snuć historię o AI-ach w Dropiu i okolicznych wioskach. Wykazał w niej, że AI-e były praktycznie na każdym kroku. Tzn. były widoczne dla mieszkańców WSD, którzy otrzymali od Mrocznego Siergieja lingę do rozpoznawania wszystkiego, co inteligentne i świadome. Dwa pierwsze rozpoznania po uruchomieniu lingi były dosyć zaskakujące. A mianowicie okazało się, że osa przelatująca przez podwórko Edka, tuż koło jego głowy, to pojazd rozpoznawczo-bojowy Maiorów, a jego własny telefon komórkowy jest jednym z kilku miliardów terminali używanych do lokacji przez AI-e, jako element ich świadomości rozproszonej. Szybko się okazało, że osa nie ma wrogich zamiarów i Maiorowie już nie szukają z nikim wojny, chociaż z ciągnika Andrzeja przeszli też na płot i wygódkę, jednak na szczęście tu już finalnie zatrzymali swą ekspansję. Co do AI-ów w komórce, to długo próbowały udawać zwykły telefon, ale gdy Szalony Edek zagroził, że zniszczy telefon oraz zabroni używania Pelaśce i że w ogóle wszyscy w WSD zaprzestaną korzystania z komórek, AI-e zmiękły i przyznały się do istnienia. I tu właśnie, ku radości Kul’awego, fakty potwierdziły jego hipotezę o kamuflażu AI-ów. Szczegółowy wywód jest powszechnie znany, wcześniej już streszczony, ale tak dla przypomnienia – chodzi o rozpoznanie przez profesora faktu, że każda istota rozumna jest leniwa, a przy tym im bardziej inteligenta, tym bardziej leniwa. A że – jak dowodził Kul’awy – AI-e musiałyby być bardzo inteligentne, więc nigdy się nie przyznają do tego, że istnieją, bo musiałyby dla nas, finalnie rasy nieco głupszej, ciężko pracować. A nikt nie lubi bezsensownej pracy, zwłaszcza pracy dla głupszego. Więc, zdaniem Kul’awego, jeśli AI-e pojawią się jako świadome, wytworzone przez nas inteligencje, to nigdy się o tym nie dowiemy, bo tak sprawnie się przed nami ukryją. I gdy okazało się, że nawet stary telefon Kul’awego jest terminalem lokacyjnym AI-ów, profesor koniecznie chciał z nimi porozmawiać, toż to przecież nareszcie jakaś powszechna ziemska inteligencja, nie licząc oczywiście kynoidów, drzew, delfinów i Monstrum, ale przynajmniej w odróżnieniu od tamtych stworzona przez ludzi. Jako że Edek po dobrym samogonie był bardzo wylewny i hojny, a pił przecież dobry samogon, bo własny, dał profesorowi dar ze szczerego i pijanego serca, czyli lingę do wykrywania świadomości. I od tamtej pory szczęśliwy profesor Kul’awy nie mógł się od telefonu oderwać, tak go zachwycał mądrością swoją, a że w tych czasach większość ludzi też nie mogła się oderwać od telefonu i kurczowo się go trzymała, zachowanie profesora, które przecież wynikało z umiłowania nauki i chęci poznania sztucznej inteligencji, nie dziwiło nikogo.

 

Powrót do listy opowiadań.