Opowiadania Science Fiction

Po ostatnich opadach śniegu, spotkałem na ulicy białego niedźwiedzia. Śnieg spadło dużo, od lat tyle nie padało. Miasto było sparaliżowane. Samochody w wielkich korkach pełzły powoli wśród śniegu, chodniki jeszcze kompletnie zasypane, były poznaczone śladami nielicznych, odważnych przechodniów. A śnieg dalej padał.

Pewnie dlatego biały, duży, polarny niedźwiedź nie wzbudził mojego przerażenia. Dobrze się komponował ze scenerią. W pierwszej chwili wziąłem go za wielkiego, bardzo przerośniętego psa. Dopiero, gdy stanął na dwóch łapach, zrozumiałem swój błąd. Może ostatni w życiu.

Jednak nie. Niedźwiedź, który miał przynajmniej ze trzy metry wysokości, spojrzał na mnie z góry i zapytał powoli, jakby powątpiewał w moją znajomość polskiego:

– Dzień dobry. Proszę powiedzieć, którędy najszybciej dotrę na pocztę?

Rozdziawiłem paszczę, to znaczy usta, no otwór gębowy w szerokim grymasie zdziwienia.

– Czyżbym użył jakichś nieodpowiednich słów? – zapytał niedźwiedź. – Mam na myśli obiekt zwany urzędem pocztowym. Służy do wysyłania i odbierania listów. Znany jest też z tego, że traci się tam czas na staniu w niepotrzebnych kolejkach.

Odzyskałem mowę.

– To ty… To znaczy pan… No misiu…To ty mówisz?

Chyba nie była to najmądrzejsza wypowiedź, ponieważ niedźwiedź zerknął na mnie z rozbawieniem. Daję słowo, widać je było na jego pysku. Miał też mimikę. Może nie tak rozbudowaną jak u człowieka, ale wystarczającą do pokazania rozbawienia, czy zdegustowania – ponieważ po rozbawieniu na jego pysku pojawiło się zdegustowanie. Zapewne moimi miernymi zdolnościami percepcyjnymi.

– Nie tylko mówię, ale też proszę o odpowiedź, której ty, człowieku, nie udzieliłeś mi i zamiast tego zadajesz oczywiste, kompletnie zbędne pytania. Zapewne słyszysz, że mówię? Czy zawsze tak robisz, gdy ktoś do ciebie mówi, to jeszcze go pytasz, czy umie mówić? Dziwny zwyczaj.

Nie wiedziałem co odpowiedzieć rozbawionemu i nieco zirytowanemu zwierzęciu (czy na pewno zwierzęciu?), więc po prostu wskazałem mu drogę na pocztę.

Miś poszedł we wskazanym kierunku, a ja za nim, zaciekawiony co będzie dalej.

Szybkimi susami dotarł do poczty. Wszedł do środka, a po chwili zaczęli wybiegać przerażeni ludzie. Niedźwiedź niczym niezrażony pobrał numerek, rozejrzał się i zorientował, że poza nim i trzema kasjerkami nie ma w lokalu nikogo (ja wszedłem dopiero po chwili), więc podszedł bez kolejki do okienka. Kasjerki trochę się uspokoiły, gdy zobaczyły, że jest to niedźwiedź w miarę udomowiony, bo numerki pobiera. Nie wiadomo skąd wyciągnął dwa listy, awizo i dowód osobisty.

– Chcę nadać dwa listy i odebrać jeden. Pomoże mi pani napisać adres, ponieważ łapą trudno mi utrzymać długopis? – poprosił uprzejmie i podał dwa listy. – Adres z koperty, proszę wpisać, nadawca to ja. Proszę wysłać najszybszym ekspresem jaki macie. To bardzo ważna sprawa.

Po czym niedźwiedź podał dowód osobisty. Nie mogłem przemóc ciekawości i spojrzałem, żeby zobaczyć co kryje się w dowodzie. Byłem blisko, taka mnie opanowała ciekawość i mogłem zobaczyć imię i nazwisko, a nawet PESEL: Andrzej Ożgóg, PESEL 72053114538.

– Pomyślałem, że to dziwne. Czy niedźwiedzie rodzą się w maju i mogą dożyć takiego wieku? Z drugiej strony, niedźwiedzie raczej nie chodzą po mieście, nagabując przechodniów i nadając przesyłki na poczcie?

Przy odbiorze listu, kasjerka zauważyła, że zdjęcie w dowodzie jest niezgodne z wyglądem niedźwiedzia i że coś tu się nie zgadza. Niedźwiedź tylko spojrzał na nią stanowczo, warknął gardłowo i zapytał ze spokojem:

– Doprawdy, nie zgadza się? Proszę uważniej na mnie popatrzeć. I co? – wtedy od razu zaczęło się zgadzać.

Niedźwiedź miał dziwną siłę przekonywania, ponieważ kasjerka już bez żadnych oporów oddała mu list. Zwierz widać czekał na jakąś bardzo ważną wiadomość. Zachłannie czytał, może ze dwie, trzy minuty, po czym stęknął tylko:

– Nareszcie! Wiedziałem, że tak będzie. Teraz to już wszystko jedno – po czym podziękował kasjerce, pożegnał się i wyszedł z poczty.

Poszedłem za nim. Zupełnie nie zwracał na mnie uwagi. Szybko doszliśmy do Nowolipek. Tam niedźwiedź skręcił w podwórko zaraz za kościołem św. Augustyna, doszedł do drugiej klatki schodowej, szybko wystukał pazurem kod wejściowy i wczłapał na górę.

Po chwili zapaliło się światło w mieszkaniu na drugim piętrze. Postałem tak może ze trzydzieści, a może czterdzieści minut. Czekałem na to, co się wydarzy. Ale jakoś nic więcej się nie wydarzyło. Pomyślałem, że może warto zadzwonić do jakichś służb. Może na policję, albo do straży miejskiej. Tylko co im powiem, że rozmawiałem z białym niedźwiedziem, który odebrał potem listy na poczcie, mieszka w bloku na Nowolipkach, na drugim piętrze, od dawna czekał na ważny listy i nazywa się Andrzej Ożgóg? Czy ktoś potraktowałby mnie poważnie? A ślady łap na śniegu? Przecież musiały pozostać. I rzeczywiście były. Z drugiej strony przypominały trochę, przynajmniej mi, ślady łap bardzo dużego psa, no może trochę zmutowanego. Nie mogłem oczekiwać, że pierwszy z brzegu policjant, który pojawi się po moim telefonie, będzie miał kwalifikacje tropiciela dzikich zwierząt w śniegach dużego miasta. Uznałem więc, że nie pozostaje mi nic innego, jak dać sobie spokój z tym na dzisiaj.

Chyba inni, którzy mieli kontakt z niedźwiedziem uznali podobnie. Zresztą czy był jakiś niedźwiedź polarny, gadający po polsku i odbierający listy? Nieco uspokojony tą konstatacją, zrezygnowałem z bezsensownego czekania i ruszyłem do domu. Wychodząc z osiedla, zobaczyłem jeszcze w oknie na drugim piętrze niedźwiedzia, jak niezręcznie próbował dokonać jakiejś trudnej sztuki. Chyba chciał zaparzyć herbatę. Tego było już za wiele jak na moje możliwości akceptowania dziwactw jednego dnia. Wróciłem szybko do bloku w którym mieszkał niedźwiedź. Wystukałem jakiś przypadkowy numer. Ktoś się odezwał.

– Poczta! Proszę otworzyć. Ja do skrzynek.

Po chwili drzwi wejściowe otworzyły się. Bez wahania wszedłem na drugie piętro. Zapukałem do drzwi mieszkania niedźwiedzia i…

Otworzył mi mężczyzna, mniej więcej mojego wzrostu, szczupły, niemłody.

– Pan Andrzej Ożgóg? – zapytałem.

– Tak. – odpowiedział odruchowo.

– A gdzie jest niedźwiedź. Był pan dzisiaj na poczcie?

– Tak byłem… Ale co to za pytania! Wezwę zaraz policję!

– Jest pan tu sam? Nie ma nikogo więcej? Żadnego zwierzęcia?

– Jeśli pan nie pójdzie, to wzywam policję! Co to za pomysł żeby napadać na mieszkania. Pewnie jest pan złodziejem. Złodziej! Złodziej!

Nie wiedziałem co zrobić. Straciłem zupełnie pewność, że ta sytuacja z niedźwiedziem wydarzyła się naprawdę. Zrobiło mi się głupio, że zaczepiam jakiegoś obcego człowieka w jego mieszkaniu. Zdążyłem tylko powiedzieć “Przepraszam!” i szybko uciekłem.

Gdy wracałem, targany wątpliwościami i złośliwym dysonansem poznawczym, zobaczyłem jeszcze raz ślady łap. Były wielkie, dużo większe niż największego psa i od razu zrozumiałem, stary czytelnik Curwooda i Londona, że były to ślady niedźwiedzia, przynajmniej siedemset kg, a nie jakiegoś psa.

Nie miałem czasu dobrze się nad tym zastanowić, ponieważ ujrzałem nad moim blokiem intensywne, żółte światło. Może coś zagraża Monstrum (mojej kobiecie)? Zdenerwowany, pełen wątpliwości, zacząłem szukać w kieszeniach. Jednak nie znalazłem moich ulubionych tabletek na uspokojenie.