Opowiadania Science Fiction

Jak wszyscy pamiętamy, jednego dnia zniknęły wszystkie psy na Ziemi. Zaczęło się to od Joanina, gdzie mieszkał Burek, ten, który często ujadał i niejednemu nie dał spać w nocy. Ale odkąd kosmici zabrali go, a także wszystkie inne psy z planety, ludziom zaczęło brakować nocnego psiego wycia do księżyca, wierności psiej, psiego poczucia humoru i w ogóle zaczęło brakować psów.

Najgorzej jednak na tym wszystkim wyszedł Szalony Edek, bo nie tylko stracił psa, jak inni Ziemianie, posiadacze uroczych czworonogów, ale też stracił największą miłość swojego życia, czyli wódkę. Precyzyjnie mówiąc, właściwie nie tyle stracił, bo gdy dostał w prezencie od kosmity metabolizm etanolowy, to pił litrami, tylko cóż z tego. Nie upijał się przy tym zupełnie. Wódka była dla niego jak woda. Zresztą tak mu się pozmieniało, że od ludzkiego jedzenia stronił zupełnie, dlatego właśnie, że go zupełnie już nie metabolizował. Tylko wóda mu została jako dieta codzienna. I tak mu się znużyła, że nie mógł już tego dłużej wytrzymać. Poszedł więc do Mrocznego Siergieja, bo wiedział, że tylko on może go uratować.

Z Dropia do Rudy Pniewnik idzie się tak samo dobrze przez Joanin, jak i przez pola od strony Sołek (tych Sołek, co to zebrane wojska Ziemi próbowały zniszczyć potwora Gżżgżżgh). Edek starannie ominął Joanin, bo tam wszystko mu się źle kojarzyło, a zwłaszcza przeklinał moment, w którym wypowiedział fatalne dla siebie życzenie. Poszedł więc przez Sołki. Szedł, szedł i wreszcie doszedł smutnie powłócząc nogami, jako że świat dla niego nie miał już sensu. Podszedł do Mrocznego Siergieja i bez żadnych wstępów od razu zaczął:

– Siergiej, pomóż, kurwa! Nic już nie ma dla mnie sensu, odkąd wóda na mnie nie działa! Pomóż, ty wszystko przecież możesz.

– Sam tego chciałeś, Edek. Ja widzę konsekwencje swoich decyzji na średnio dwa tysiące lat naprzód, a ty nawet nie przewidziałeś, co się wydarzy za jedną godzinę. Masz więc za swoje. Poza tym od inwazji jestem, a nie od pierwszej pomocy.

– Siergiej, zlituj się, świat nie ma dla mnie sensu. Ja nawet poezję zacząłem pisać z tej trzeźwości.

Mroczny Siergiej, jak to usłyszał, ulitował się nad Edkiem.

– Dobrze, pomogę ci. Nie mam tu technologii bioformacyjnej, bo tylko inwazje mam odpierać, a właśnie następna będzie za 46 minut, więc za chwilę będę szedł, ale mam rozwiązanie dla ciebie. Musisz pójść do tunelu transsolarnego, tego tam przy żwirowisku za Dropiem. Uruchomisz go tą lingą, którą już masz w głowie, przesłałem właśnie i ściągniesz trzy ssuwakki. One ci pomogą. Tylko zapłać za nie. Wystarczy litr bimbru. Powodzenia.

Po czym Mroczny Siergiej odwrócił się, poszedł do swoich dębów i na nic już nie zwracał uwagi. Edek zrozumiał, że Siergiej znowu go uratował, więc już się nie naprzykrzał, a że do żwirowiska było najbliżej z Rudy Pniewnik przez Joanin, pomyślał, że po drodze wejdzie do Pelaśki i weźmie ze schowka od niej gorzałkę potrzebną na zapłatę za ssuwakki.

Gdy Edek dotarł do Joanina, Pelaśka niezmiernie się zdziwiła. Nie zachodził do niej od pamiętnej przemiany, a tylko ona chadzała do niego, do Dropia. Jak tylko się dowiedziała, że znalazła się kuracja na dolegliwości metaboliczne Edka, jak to baba, wiadomo – wszystkiego ciekawa, od razu chciała iść z nim. A jak kobieta na coś się uprze, to trzeba ustąpić, bo inaczej człowieka zamęczy, bardziej jeszcze może niż upiorna trzeźwość. Więc Edek zgodził się na towarzystwo, a w sumie źle na tym nie wyszedł, bo z raz, czy dwa razy, po drodze zaszli w krzaki uprawiać typowe na Ziemi czynności godowe, zwane przez uczonych psychologów z miasta seksem rekreacyjnym.

Właśnie gdy byli zajęci rekreacją, na niebie zaraz koło Księżyca pojawiła się planeta. Cała była czarna, masywna i jakaś taka ponura. Była ze trzy razy większa od Księżyca i od razu zaczęła nadawać. Słyszeli to wszyscy Ziemianie, jakby przekaz był skierowany do każdego indywidualnie. Dopiero potem kury wyjaśniły, że nadawali w subgalaktycznym, który jest powszechną formą porozumiewania się w naszej galaktyce. O innych galaktykach kury nic nie wiedziały, ale podobno w naszej subgalatycznego nie używają tylko zupełne zaścianki, w tym Ziemia, której mieszkańcy trwali w błogim przekonaniu, że są sami w kosmosie i jakoś aż do ostatnich czasów nikt Ziemianom nie psuł tych naiwnych chwil samotności. To przeświadczenie utrzymywało się na Ziemi wbrew oczywistym przesłankom, bo np. takie supernowe, mówiły kury, to zwykłe zakłady produkujące ciężkie pierwiastki i nawet najbiedniejsza cywilizacja musi mieć ich po kilka, albo i więcej, a czarne dziury, to znowu sprzęgi multiprzestrzenne najczęściej używane do podróżowania lub do filsowania. Kury nie umiały wyjaśnić, co to jest filsowanie. Dopiero ostatnio na Ziemię przyleciało trochę obcych i zaczęły się wreszcie zmiany w dobrym kierunku.

A z kurami to było tak: gdy na Ziemię przyleciał ten kosmita, co to zabrał wszystkie psy, to jego pole transformacyjne, gdy się wytwarzał na podwórku Pelaśki, przez przypadek zagarnęło budę Burka i dwie kury. Losów budy nie poznał nikt z żyjących, za to dwie kury trafiły na sam koniec Drogi Mlecznej, do ponurego świata Albigatów – cywilizacji równie prymitywnej jak ziemska, tylko starszej o jakieś sto tysięcy lat. Właściwie ich jedyną zasługą było to, że jak wymyślali jakąś arcyzabójczą broń, to udawało im się przetrwać i dziwnym trafem się nie unicestwić. Np. jak wymyślili broń fuzyjną, to zniszczyli tylko połowę swojej populacji i zatrzymali się przed dalszym finalnym krokiem. Tak zresztą robili dosyć regularnie co parę tysięcy lat i nikt im w tym nie przeszkadzał, bo wolni przecież są. Podobnie jak wszystkie pozostałe cywilizacje upośledzone, w tym ziemska, relacjonowały kury, byli pod obserwacją Rady Pangalaktycznej. Więc pozwalano im robić, co chcieli, ale nie pozwalano, by oni robili to, czego ci inni by nie chcieli, aby z nimi robiono, np. niewolników, lub coś w tym stylu, co było modne i typowe w galaktyce jakieś pół miliarda lat temu. A mniej więcej na takim etapie rozwoju duchowego byli Albigaci, tj. jakieś pół miliarda lat za bardziej uduchowioną częścią galaktyki. Za to technicznie stali na dosyć wysokim poziomie, mieli już powolne loty nadświetlne (do stu razy szybciej niż światło), choć nie mieli jeszcze np. technologii sprzęgu multiprzestrzennego, czyli czarnych dziur do podróżowania po galaktyce i po kosmosie. W tym tempie, w jakim się rozwijali, według szacunków analityków quasi-postępu (specjaliści od precywilizacji), wynajdą tę technologię za jakieś czterysta milionów lat, a za kolejne dwieście milionów wyfulgują się do filsowania (kury też nie umiały wyjaśnić, co oznacza wyfulgowanie). Więc specjalnie inteligentni nie byli i podróż na Ziemię zajęła im ponad rok. A lecieli na Ziemię, żeby ją podbić, co jest dosyć nudnym celem wyprawy oraz (jeszcze bardziej oklepane) zrobić z ludzi niewolników.

Cały najazd Albigatów zaczął się właśnie od kur. Bo jak pole transformacyjne zagarnęło kury, to wyrzuciło je właśnie u Albigatów, a ci od razu zrozumieli, że trafiła się im nie lada okazja. Kury były w kosmicznym sensie i w ogóle w każdym niemotami, więc użyli derywacji genetycznej, technologii w zasięgu Ziemian, jak twierdziły kury, za jakieś 30 do 40 lat, żeby podciągnąć maksymalnie ich inteligencję i analizę percepcyjną. Po czym wyciągnęli od naiwnych kur całą wiedzę, zlokalizowali Ziemię i ruszyli na jej podbój.

Polecieli jedną ze swoich trzech planet, najlepiej uzbrojoną, bo nie mieli pewności do końca, jaką bronią dysponują Ziemianie. Z relacji kur wynikało, że dwunożnibezszkrzydli mają moc prawie wszechpotężną i tylko czasami ulegają przewadze czworonożnychzsierścią (chodziło o Burka, który ugryzł listonosza), ale i tak nikt na Ziemi nie może się z nimi równać. Kury były jeszcze wtedy pod wrażeniem majestatycznej wielkości ludzi, a przypomnijmy, że znały wtedy tylko Joanin, a w nim zaledwie podwórko i kurnik Pelaśki. Albigaci więc, jako lud ostrożny, potraktowali najazd na Ziemię bardzo poważnie i bez lekceważenia słabości młodszej cywilizacji ziemskiej.

Gdy planeta Albigatów pojawiła się w przestrzeni ziemskiej, od razu zaczęła nadawać w subgalaktycznym te wysłużone kawałki wszystkich najeźdźców: Jesteśmy tu dla waszego bezpieczeństwa, chcemy wam pomóc i uczynić wasz świat spokojnym oraz bezpiecznym. Podporządkujcie się słusznym prawom, a nic już wam nie zagrozi. Na Ziemi utworzymy nasze bazy wojskowe, gwarantujące porządek i wolność wyboru.

– Ale pieprzenie – zauważył Szalony Edek do Pelaśki, na chwilę przerywając słodkie czynności rekreacyjne. Pelaśka nawet nie przytaknęła, choć miał rację, tak była zajęta ową czynnością.

Co do Albigatów, to pewnie gadaliby tak jeszcze długo, a potem i tak zaczęliby robić swoje, czyli instalować swoje bazy wojskowe oraz wprowadzać swoją tyranię, gdyby nie Mroczny Siergiej.

Mroczny Siergiej czekał na Albigatów na parę sekund przed ich wynurzeniem się z nadświetlnej. Jego złocisty statek kosmiczny specjalnie nie rzucał się w oczy w masie orbitalnego śmiecia wyprodukowanego przez ludzi. Wyglądał na tym śmietniku wręcz niepozornie i kompletnie nieszkodliwie. Gdy Albigaci zaczęli emitować swój pokojowy przekaz, który wzbudził pewien sceptycyzm Szalonego Edka, a zaraz potem wysłali na Ziemię niosące pokój statki kolonizacyjne, odezwał się Mroczny Siergiej. Łagodnie i spokojnie, bo chciał sprawę załatwić po dobroci.

– Kończyć mi tutaj te cyrki, kurwa i wracać, skąd przylecieliście! A dwie kury macie zwrócić na Ziemię – a jako ozdobnik dorzucił: – Proszę! – bo kontakt z ziemskimi dębami dobrze go nastawiał do wszelkiego życia we wszechświecie, nawet do głupiego.

Alibigaci nie potraktowali ostrzeżenia zbyt poważnie, chociaż było powiedziane w czytelnym dla wszystkich ras subgalaktycznym i to na kanale ogólnym, tym samym, na którym wcześniej nadawali swój pokojowy komunikat (dzięki temu pouczającą rozmowę między niosącymi pokój we wszechświecie Albigatami, a lubiącym spokój i dęby mieszkańcem Rudy Pniewnik słyszeli wszyscy Ziemianie). Od razu wysłali na Mrocznego Siergieja rój myśliwców. Ale zanim zdążyły cokolwiek zrobić, poza opuszczeniem powierzchni czarnej planety Albigatów, wszystkie zniknęły, bo Siergiej je implodował, czyli zrobił im to samo, co jakiś czas wcześniej całej flocie najeźdźczej Karledończyków.

Albigaci chyba wtedy zaczęli rozumieć, że coś jest nie tak i szybko powiedzieli, że pokojem i bezpieczeństwem zajmą się najchętniej w swoim układzie planetarnym, a Ziemianie niech sami dbają o siebie, bo może sobie poradzą, skoro już tak długo przetrwali. Chwilę później nad podwórkiem Pelaśki pojawił się lądownik Albigatów i wysadził dwie kury. Potem śpiesznie odleciał, aż ludzie się dziwili, że tyle dymu, huku i ognia z siebie wyrzucał, bo tak pośpiesznie startował. Zaraz potem czarna planeta zniknęła i nigdy więcej już się nie pojawiła w tych okolicach.

A tymczasem Edek z Pelaśką zakończyli uciechy w krzakach. Otrzepali liście z ubrań, a Pelaśka przeczesała swoje bujne włosy i z uśmiechem zapytała Edka, co jej o tych kurach gadał, że niby dlaczego ma je zwrócić i komu. A Edek tylko sapnął, bo jak tu komuś wytłumaczyć, że głupi kosmici chcą najeżdżać w spokoju żyjących ludzi i swoje porządki majstrować, więc tylko powiedział:

– Najazd kosmitów był. Kury ci zwrócili.

– Najazd? Nie zauważyłam, tak mi było dobrze – wyznała Pelaśka i jeszcze raz przymilnie uśmiechnęła się do Edka, a ten od razu pojął, w czym rzecz, i powiedział:

– Nic z tego. Trzeciego razu teraz nie będzie. Po ssuwakki trzeba, kurwa, iść!

Zawiedziona Pelaśka poczłapała za Edkiem, ale i tak było jasne, że postawi na swoim, bo taka już była. Pozostała część drogi minęła im szybko. Edkowi – bo śpieszno mu było do wyzwolenia się z oparów trzeźwości, a jej – bo szukała forteli, kluczy do zarządzania nieskomplikowanym sercem wybranka.

Gdy dotarli do żwirowiska za Dropiem, musieli przejść aż na koniec górki rozkoszy, bo tam był tunel transsolarny. Niewidoczny teraz i zamknięty po przycięciu brzózki. Dopiero Edek musiał go otworzyć lingą od Mrocznego Siergieja. Tunel po otwarciu zamigotał wesoło i natychmiast wchłonął cały samogon, który Edek przyniósł jako zapłatę. Po chwili z tunelu wypadły trzy ssuwakki i tunel się zamknął.

Edka aż zamroczyło z rozpaczy, bo chciał się napić od razu, ale nie przewidział tego, że zachłanny tunel wciągnie cały samogon, który miał przy sobie, więc nie tylko litr, który miał przynieść, tylko półtora litra. W skrajnej rozpaczy powiedział:

– Nieuczciwe te kosmity. Zajebały mi całą wódę. Bierzem ssuwakki i idziemy do mnie.

Pelaśka miała widać inny plan, bo zachęciła go do powrotu do Joanina, do jej domu:

– Wiesz Edziu, wódeczki twojej jeszcze dużo u mnie jest, a z tych kurek, co to kosmici mi je zwrócili, rosołek dobry zrobię, to podjesz sobie i popijesz trochę. Zgoda, Edziu? – uśmiechnęła się czarująco, jak tylko baba potrafi, gdy coś upatrzy i wie, że prosty umysł mężczyzny nie przeniknie jej knowań.

Potem Pelaśka wreszcie spojrzała na ssuwakki i zapiszczała z radości:

– Śliczne, chcę też takie!

Ssuwakki miały kuliste ciałka, trzy nogi, ogromne oczy bezpośrednio w górnej części tułowia, nad oczami coś jakby nosek, wyżej jeszcze kilkoro uszu (od trzech do pięciu, po uszach podobno odróżniało się płeć ssuwakka, co wyjaśniły później kury), na dole ciałka miały małą paszczkę z drobnymi ząbkami i żółtym języczkiem, którym przez cały czas radośnie kręciły. Całe były różowo-zielonkawe, zupełnie jak z bajki o zdrowym odżywaniu. Widać było, że polubiły Edka, bo zaraz za nim podreptały.

W Joaninie Pelaśka chciała zabrać się czym prędzej za rosół, bo chłop nie może być głodny, bo zły jest wtedy i naburmuszony. Podeszła więc do kur, żeby z jednej uczynić smaczne jedzenie. Chciała zacząć od zwyczajowego obcięcia głowy, ale kura ją uprzedziła i powiedziała:

– Nie zabijaj mnie. Znam swoje prawa! Według Pangalaktycznego Kodeksu o Prawach Życia Świadomego, przysługują mi takie same przywileje jak wam, ludziom. Pogwałcenie moich praw zakończy się dla ciebie bardzo źle!

– Kura na moim podwórku będzie mnie straszyła! – powiedziała Pelaśka i już szła, żeby zdekapitować biednego ptaka, ale zatrzymał ją Szalony Edek, który pomyślał, że takie kury można sprzedać albo uczynić z nich kolejną, po kąpielisku, atrakcją Joanina.

– Zostaw ją. Albo się sprzeda, albo wystawi na pokaz. Gadająca kura musi być dużo warta.

– Nie zgadzam się! – powiedziała kura. – Pangalaktyczny Kodeks o Prawach Życia Świadomego wyraźnie mówi, że każda forma wykorzystania świadomej istoty bez jej zgody jest zbrodnią, a jest o tym parę milionów stron i to wiedzą nawet kosmiczne półgłówki.

– I jeszcze mnie będzie obrażała na moim podwórku. Zaraz jej łeb utnę i będzie po bzdurnym gadaniu, a my pyszny rosołek zjemy! – Pelaśka widać już traciła nerwy i chciała zakończyć ten bezprzedmiotowy spór.

Jednak Edek wyjątkowo okazał więcej rozsądku od swojej wybranki, bo zachował kury, chociaż tego dnia musiał się obejść tylko smakiem rosołu. I to właśnie dzięki Edkowi ludzkość nauczyła się od kur subgalaktycznego i nie była już takim zaściankiem kosmosu jak wcześniej. Ale to nastąpiło dużo, dużo później i powstało o tym wiele opowiadań, historii i nudnych podręczników.

Tymczasem kury, gdy udało im się uniknąć rzezi w Joaninie, jako kolejna inteligenta rasa na Ziemi dobrze się miały. Jedna kura poszła studiować na ASP i malowała potem takie dziwaczne, brzydkie i pozbawione sensu obrazy, że ludzie z Dropia, Joanina, Wólki Kobylańskie, Rudy Pniewnik i Sołek, jako najwięksi znawcy kosmosu na planecie, z przerażeniem stwierdzili, że skoro kosmici zabrali wszystkie psy z Ziemi dla ich wycia, które uznali za piękny śpiew, to teraz zabiorą kury dla ich bohomazów.

Co do psów, to już nigdy na Ziemię nie wróciły. Podobno bardzo tego żałowały pomimo sławy, którą zyskały w całej galaktyce, bo do ludzi były bardzo przywiązane. Ale też pojęły i zaakceptowały swoje śpiewacze powołanie i tak już zostało. One w szerokiej galaktyce, a ludzie na błękitnej Ziemi. Coś jednak zastąpiło psy zasmuconej ludzkości.

Okazało się bowiem, że ssuwakki owszem, pomogły Edkowi na jego dolegliwość i w ich obecności mógł normalnie pić, jeść, a alkohol smakował i działał jak alkohol. Był wszakże mały problem. Ssuwakk też musiał wypić alkohol, żeby Edkowi odblokowała się możność wypicia, ale tylko w takim zakresie i w takiej ilości, ile wypił ssuwakk. Były one wprawdzie uczynnymi, życzliwymi, ale malutkimi zwierzątkami, więc mogły wypić bardzo mało. To wprowadzało w smutek Edka, bo już widział w ciemnych oparach rozpaczy, że od klątwy kosmity nigdy się nie uwolni.

Wydawało się, że nie ma już żadnego wyjścia dla Edka i wieczna rozpacz będzie jego losem. Tu jednak przyszły mu z pomocą kury, wdzięczne za uratowanie życia (same za bardzo nie wierzyły, że na podwórku Pelaśki zadziałają kosmiczne karty Kodeksu o Prawach Życia Świadomego) i podpowiedziały, że jak rozmnoży ssuwakki, to będzie mógł więcej wypić. Pokazało to wybitną inteligencję kur. Zresztą potem już nikogo inteligencja kurza nie dziwiła, bo druga kura została zdolnym inżynierem i w dwa lata rozwinęła technologię nanorurek do takiego poziomu, że można było już robić windy orbitalne i inne cuda, o których nikomu aż pod Węgrów się nie śniło.

A jak już było więcej ssuwakków, to mogły więcej wypić i od tej pory wokół Edka kręciło się zawsze kilkanaście tych życzliwych zwierzątek, a on sam, jak za dawnych lat, bohatersko i skutecznie pokonywał męczącą trzeźwość.

Tak oto powstała w Dropiu pierwsza wielka ziemska hodowla ssuwakków. Potem te miłe zwierzątka rozprzestrzeniły się na okoliczne wioski i miasta, a niebawem dotarły do innych zakątków naszej planety. Może nie tak popularnych jak Drop czy Joanin, ale też mieszkali tam ludzie, którym brakowało psa z jego życzliwością, figlami i przywiązaniem. A okazało się, że ssuwakki są takie same jak psy pod powyższymi względami, tylko nie szczekają i nie wyją po nocach. Ale to już jakoś udało się ucieszonej ludzkości przeboleć.

 

Powrót do listy opowiadań.